
Liane Moriarty to autorka kilku powieści, wielu kojarzy pewnie „Wielkie kłamstewka”, które zostały zekranizowane w formie serialu, zbierającego bardzo dobre opinie. Serialu nie widziałam, ale książkę czytałam i bardzo mi się podobała. Gdy więc wpadła mi jakiś czas temu w ręce jej najnowsza powieść, z chęcią po nią sięgnęłam.
Najpierw podczytywałam ją sobie przez jakiś tydzień (choć ciekawa od początku), ale gdzieś tak od 250 strony (na 590!) stała się nieodkładalna Świetna wiwisekcja relacji rodzinnych, w różne strony. Znakomite obserwacje życiowe. Myślę, że zarezonuje z wieloma osobami.
Rodzina jak z obrazka – wspaniali rodzice, prowadzący niegdyś szkółkę tenisową oraz ich czwórka dorosłych dzieci: dwie córki, dwóch synów. Na pozór idealni, ale każdy skrywa przed resztą jakieś swoje sekrety, choć przecież z kim, jak nie z bliskimi, powinniśmy dzielić nasze smutki czy troski? Każdy ma też jakieś skrywane pretensje do rodziców, każdy inaczej pamięta pewne rzeczy z przeszłości. To wszystko będzie miało znaczenie, gdy w grę wejdzie … całkiem nieźle poprowadzona intryga kryminalna.
Pewnego dnia po wysłaniu dziwnego smsa znika bez śladu matka rodziny. Część rodziny zgłasza zaginięcie, a policja wszczyna śledztwo. W historii pojawia się tajemnicza dziewczyna, która zjawiła się przypadkiem (?) w domu starszych państwa przed rokiem, a ślady i poszlaki wskazujące na to, że mogło dojść do morderstwa zaczynają się mnożyć. Głównym podejrzanym jest mąż „ofiary”, a dzieci stają przed poważnym dylematem – czy wierzyć ojcu? Jak dobrze właściwie znają swoich rodziców. To bardzo ciekawie postawiony problem, bo w sumie … jak dobrze tak naprawdę znamy swoich bliskich? Czy wiemy, do jakich czynów byliby zdolni? Do jakich sami bylibyśmy zdolni?
Nic więcej nie zdradzę, bo jak to u tej autorki, ciekawie się sprawdza jej tok myślenia i zaskakiwania czytelnika. Mogę Wam tylko gorąco polecić!