Obyczajowo – 5: Człowiek, który pokochał Yngvego; Madame; Korekty

Dziś o trzech powieściach obyczajowych, które przeczytałam w ramach Stosikowego wyzwania u Anny.

Stosikowa – maj 2018.

Hmm, to taka książka trochę o dojrzewaniu w okresie przemian w Europie na początku lat 90-tych. I trochę stanowiąca swoiste rozliczenie z młodością, zuchwałą i butną, cierpiącą na chorobę zwaną „pewnością” – stosowny fragment jest naprawdę niezły:

Całość nie do końca mi się jednak podobała, ale ciekawie było powspominać swoją młodość i czasy licealne, bo przypadły mniej więcej na ten sam czas, co u autora. Chociaż realia komunistycznego kraju były inne, wiele rzeczy jednak było bardzo podobne.

Stosikowa – luty 2021.

Mieszane uczucia. Może, gdybym przeczytała w liceum, porwałaby mnie ta książka ‚formacyjna’ w rejestry wysokie i pełne uniesień. Teraz chyba jestem już za mocno na ziemi, żeby mnie to wzruszało …

Do tego mocno „przeintelektualizowana” – tyle nawiązań do sztuki (w tym literatury) wysokiej, łącznie z cytowaniem całych fragmentów poezji – można się nabawić kompleksów, a przecież główny bohater to licealista – chociaż? Chyba nigdy nie było się w mniemaniu swoim tak mądrzejszym od innych jak właśnie w tym wieku 😉, co potwierdza tezę z książki wyżej 😉

Stosikowa – styczeń 2022.

Rany, co za nuda! 600 stron rozkładania na czynniki pierwsze i bardziej pierwszejsze rozpadu więzi rodzinnych, chociaż w zasadzie nigdy ich w opisywanej rodzinie nie było. Dorośli ludzie obwiniający wszystkich i wszystko dookoła za swoje ogólne rozmemłanie i złe decyzje. Kilka całkiem błyskotliwych spostrzeżeń czy obserwacji nie równoważy tego, że żadnego bohatera nie darzy się nawet odrobiną sympatii, ani żadnej innej emocji (poza nudą 😉). Nie rzuciłam w kąt, bo liczyłam na ciekawe zakończenie, ale tu też rozczarowanie.

Cieszę się, że zmierzyłam się z tymi książkami mimo wszystko 🙂

Powieści graficzne – 4: Loteria, Raport W

Dziś chciałabym krótko przedstawić dwie powieści graficzne, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Dzięki skondensowanej formie rysunkowej udało się przekazać wstrząsającą treść, choć wydawało się to niemożliwe.

To jedno z najbardziej niepokojących opowiadań Shirley Jackson zinterpretowane w formie graficznej przez jej wnuka Milesa Hymana.
W pewnej miejscowości raz w roku odbywa się tytułowa loteria, w której muszą wziąć udział wszyscy mieszkańcy poza dziećmi. Po wyborze jednego ‚szczęśliwca’ następuje … o nie, nie zdradzę!
Ciekawa rzecz, świetne rysunki.

A to najlepszy komiks historyczny Francji w 2019 roku. Niech Was jednak nie zwiedzie słowo komiks. To nie jest łatwa i szybka lektura – gabarytowo (książka ma format większy od A4 i ponad 250 str.) i ciężarem historii.

To raport rotmistrza Pileckiego przełożony na język graficzny. Pojawia się treść oczywiście i są to najczęściej fragmenty oryginalnego raportu. Niesamowicie ciekawa historia, którą w przystępny sposób można poznać. Żeby ją lepiej „poczuć”, Gaetan Nocq nie tylko przeczytał oryginalny raport, ale i odwiedził wspominane miejsca. Efekt jest powalający – rysunki są fantastyczne, do tego świetnie zniuansowane, znakomicie autor operuje kolorami budując odpowiednie nastroje.

Bardzo polecam!

Non-fiction – 2: Sami swoi. Za kulisami komedii wszechczasów – Dariusz Koźlenko

Co tu dużo pisać – dla fanów kultowej trylogii filmowej – pozycja obowiązkowa. Dla innych – ciekawa książka. Kopalnia informacji, ciekawostek z planu, zza kulis, tajniki pracy różnych filmowych specjalistów, historie życia aktorów.

To wywiady i historie zebrane przez autora od reżysera, a także innych osób pracujących przy filmie, który zupełnie niespodziewanie dla nich samych stał się jednym z najpopularniejszych polskich filmów.

To, co najbardziej zwróciło moją uwagę, to na przykład poszukiwania aktorki, która mogłaby nagrać dubbing babci Pawlakowej – niesamowita historia! Ale też niezwykle poruszająca historia odtwarzającego jedną z głównych ról Wacława Kowalskiego.

Bardzo polecam!

A mój egzemplarz książki mam z dedykacją dla syna od Ani Pawlaczki 🙂, czyli pani Anny Dymnej – tak więc do książki mam jeszcze większy sentyment ❤

Powieści graficzne 3 – „Wężowy Bóg” trylogia islandzka

W ostatnich latach mitologia skandynawska za sprawą filmów (np. „Thor” Marvela) czy seriali („Loki”) zdobywa coraz większą popularność. Ale te mity występują przecież u nas od lat, warto więc je poznawać w różnych formach.

W lokalnej bibliotece skusiła mnie więc trylogia LeGrisa i Dellaca wydana jako powieść graficzna, niezwykle pięknie ‚narysowana’. Zawsze podoba mi się, zróznicowana kolorystyka, która w odpowiednich momentach podkreśla tempo czy nastrój.

„Łzy Odyna” to pierwsza część. Ciekawie zarysowana intryga wojownika z tajemniczą przeszłością, który zostaje znaleziony na wybrzeżu Islandii. Nie do końca z własnej woli wplątuje się w konflikt międzyklanowy, ponosząc wielką ofiarę.

W drugiej części „Świątynia Kruczego Boga”, dowiadujemy się trochę więcej o przeszłości głównego bohatera Elryka, a on sam dokonuje wreszcie zemsty za dawne krzywdy zyskując nieoczekiwaną sojuszniczkę. Tymczasem na Islandii demony zła wychodzą na ziemię i szykują się do walki ostatecznej mając na czele wodza, który dla wszystkich jest zaskoczeniem …

Trzecia część to już wielki finał – wielka bitwa dawnych bogów i mocarzy z ludźmi, w której właściwie wszyscy są przegrani. Coś się kończy, zaczyna się nowa historia …

Całość bardzo mi się podobała całość, zwłaszcza że dość szybko ‚wchodzi’ się do tego dawnego świata, a bohaterowie są tak za- i narysowani, że przeżywamy ich losy i przejmujemy się tym, co im się przytrafia – dawno tyle nie wzdychałam, co w czasie finałowej bitwy 😉

Niedaleko pada jabłko – Liane Moriarty

Liane Moriarty to autorka kilku powieści, wielu kojarzy pewnie „Wielkie kłamstewka”, które zostały zekranizowane w formie serialu, zbierającego bardzo dobre opinie. Serialu nie widziałam, ale książkę czytałam i bardzo mi się podobała. Gdy więc wpadła mi jakiś czas temu w ręce jej najnowsza powieść, z chęcią po nią sięgnęłam.

Najpierw podczytywałam ją sobie przez jakiś tydzień (choć ciekawa od początku), ale gdzieś tak od 250 strony (na 590!) stała się nieodkładalna 😉 Świetna wiwisekcja relacji rodzinnych, w różne strony. Znakomite obserwacje życiowe. Myślę, że zarezonuje z wieloma osobami.

Rodzina jak z obrazka – wspaniali rodzice, prowadzący niegdyś szkółkę tenisową oraz ich czwórka dorosłych dzieci: dwie córki, dwóch synów. Na pozór idealni, ale każdy skrywa przed resztą jakieś swoje sekrety, choć przecież z kim, jak nie z bliskimi, powinniśmy dzielić nasze smutki czy troski? Każdy ma też jakieś skrywane pretensje do rodziców, każdy inaczej pamięta pewne rzeczy z przeszłości. To wszystko będzie miało znaczenie, gdy w grę wejdzie … całkiem nieźle poprowadzona intryga kryminalna.

Pewnego dnia po wysłaniu dziwnego smsa znika bez śladu matka rodziny. Część rodziny zgłasza zaginięcie, a policja wszczyna śledztwo. W historii pojawia się tajemnicza dziewczyna, która zjawiła się przypadkiem (?) w domu starszych państwa przed rokiem, a ślady i poszlaki wskazujące na to, że mogło dojść do morderstwa zaczynają się mnożyć. Głównym podejrzanym jest mąż „ofiary”, a dzieci stają przed poważnym dylematem – czy wierzyć ojcu? Jak dobrze właściwie znają swoich rodziców. To bardzo ciekawie postawiony problem, bo w sumie … jak dobrze tak naprawdę znamy swoich bliskich? Czy wiemy, do jakich czynów byliby zdolni? Do jakich sami bylibyśmy zdolni?

Nic więcej nie zdradzę, bo jak to u tej autorki, ciekawie się sprawdza jej tok myślenia i zaskakiwania czytelnika. Mogę Wam tylko gorąco polecić!

Obyczajowo-4 plus kryminalnie-3, po polsku: Dziewczyny z Portofino, Przewrotność dobra, Morderstwo niedoskonałe, Kolejny rozdział

Po dłuższej przerwie jestem z powrotem i zapraszam na krótkie notki o 4 książkach naszych rodzimych autorek.

Wydana w nieodżałowanej dla mnie „serii z miotłą”, a po lekturze sporo skłębionych myśli …

W sumie taka ‚formacyjna’ powieść o mieszkankach nowego blokowiska na przestrzeni lat podobała mi się, sama więź między dziewczynami też. Wiekowo jesteśmy zbliżone, ale tak się zastanawiałam, czy naprawdę aż taka przepaść nas dzieliła, żeby w tak niewielkim gronie 3 z 4 bohaterek, dziewcząt ze stolicy (! – jakby nie było z lepszym dostępem do wszystkiego) ‚wpadły’? Co miał w sumie na celu ten zabieg? Pokazać, że to było powszechne wtedy, że aborcja dotyczy ‚każdej z nas’? Dla mnie i bez tego książka by się obroniła jako mocna pochwała takiej w sumie dobrze rozumianej siły sióstr.

I znowu mieszane uczucia … Nawet bardzo mocno. Główna bohaterka „stara się” postępować dobrze, bo tak jej wpojono, tyle że ma swoją definicję dobrego postępowania …

Nie wiem do końca, co właściwie chciała przekazać autorka. A miałam okazję ją kilka razy spotkać osobiście i wiem, jak główna bohaterka Dorotka była dla niej ważna. Szkoda może, że wtedy nie znałam jeszcze książki, mogłabym dopytać …

Książka o grupie pracowników pewnego wydawnictwa, próbujących napisać wspólnie powieść, która wygra konkurs.
To nie jest żadna super lektura, która zmieni Wasze życie, ani to nie kryminał, ale jako satyra na polski rynek wydawniczy jest niezła 😉 Mam nadzieję, że jednak sporo się zmieniło …

Pierwsze moje spotkanie z autorką, prawdopodobnie ostatnie.
Jak dla mnie zbyt przewidywalne jak na thriller (kto stoi za szantażowaniem dwójki głównych bohaterów, pisarki oraz jej redaktora, przesyłaniem im fragmentów powieści, która odzwierciedla ich życie – zgadłam po kilku stronach …) i niestety niczego ciekawego poza samym pomysłem
w niej nie było. Żadnej ciekawostki na dowolny temat, która jakoś wzbogaciłaby moje życie 😉

Trzy ostatnie książki przeczytane zostały w ramach Stosikowego losowania u Ani z bloga Przeczytałam książkę.

Spacerujący z książkami – Carsten Henn

Piękne wydanie 🙂

Książka trafiła do mnie jako niespodzianka od wydawnictwa :), czyli trochę w taki sposób, jak niektóre książki trafiają do bohaterów tej powieści. Nie wiedziałam więc, czego się spodziewać, co było ciekawym doświadczeniem.

Główny, tytułowy bohater, to starszy mężczyzna Carl Kollhoff, który całe życie przepracował w księgarni swojego przyjaciela Gustava. Carl jest miłośnikiem i znawcą nie tylko literatury, ale i ludzkich dusz. Potrafi świetnie dopasować lekturę do czytelnika, a i przypisać do ludzi odpowiednich bohaterów literackich. Można śmiało powiedzieć, że książki stały się dla Carla zastępstwem rodziny, bo jakoś nie udało mu się jej założyć. Teraz, choć powinien być już na emeryturze, nadal wykonuje jedną pracę – dostarcza do domów zamówione książki, choć zamówień coraz mniej …

Niektórzy czytelnicy wiedzą, czego chcą 😉

Dwie rzeczy zaburzają jednak rutynę Carla (codzienny wieczorny spacer z plecakiem utartą drogą w towarzystwie jedynie kota zwanego Psem ze względu na … szczekanie 🙂 ). Po pierwsze w księgarni córka Gustava zaczyna wprowadzać swoje zupełnie nowe rządy, a po drugie nagle pojawia się nowa towarzyszka spacerów – rezolutna i bardzo bezpośrednia dziewuszka Schascha, która nie daje się zbyć.

Co z tych zakłóceń wyniknie? Jak taka mała dziewczynka może zmienić świat i wytrącić ludzi z ich dotychczasowych przyzwyczajeń? Czy miłość do książek łączy czy oddala ludzi?

Tego dowiedzcie się sami czytając tę książkę 🙂

Ciekawy podział, choć ja się w nim nie odnajduję …

Ja wspomnę jeszcze, że przy okazji różnych nawiązań do bardziej i mniej znanych dzieł literackich znajdziemy tu poważne problemy – samotność, śmierć bliskich osób, przemoc domową, lęk przed odrzuceniem, analfabetyzm, samotne rodzicielstwo, mobbing szkolny, poczucie krzywdy przez bycie „niewystarczająco ciekawym”, trema przed publikacją dzieła. Bardzo to delikatnie zostało wplecione w fabułę, bo nie przytłacza smutkiem, a raczej daje poczucie tego, że wszystko może się ułożyć, czasem potrzebny jest impuls, a czasem po prostu drugi człowiek.

Bardzo polecam – dorosłym (choć okładka sugeruje inaczej) i starszym dzieciom.

Czerwone jezioro – Julia Łapińska

„Pewien artysta raz żył, dom miał i obrazy w nim. W aktorce zakochał się, (…)

Milion, milion, milion krwistych róż,
z okna, z okna, z okna widzisz je,
kocha, kocha, kocha tylko ten,
kto dla ciebie całe życie w kwiaty zmienić chce.”

Te słowa piosenki „Milion ałych roz”, wspaniale przetłumaczone przez męża Julii Łapińskiej, autorki tej powieści – są jakby jej mottem i lejtmotywem. Dla mojego pokolenia (urodzonego w latach 70-tych) to jest piosenka, która od razu rozbrzmiewa w głowie głosem wielkiej gwiazdy ZSRR tamtych lat Ałły Pugaczowej, wersja koncertowa często pojawiała się w niedzielnym telewizyjnym Koncercie Życzeń (młodsze pokolenie zachęcam do wyszukania tego teledysku na YouTube).

Dlaczego mottem i lejtmotywem? Bo przewija się często w rozmowach, wspomnieniach bohaterów książki, bo śpiewana była przez jedną z głównych bohaterek tej historii, choć tę akurat poznajemy z jej pamiętnika z roku 1988. Bo wpłynęła na życie bohaterów, mieszkańców garnizonu w Bornem Sulinowie przed wielu laty, ale i wciąż wpływa w 2014 r. Co prawda, nie chodzi o aktorkę, a pieśniarkę, ale uczucie było wielkie i przekraczające granice światów; i nie w kwiaty, ale w zupełnie coś innego przeobraził życie zakochany mężczyzna, co prawda nie ukochanej kobiecie, ale tym, którzy ją skrzywdzili.

Rok 2014, Borne Sulinowo, wesele, trochę dziwne. To bogaty Rosjanin, właściciel nowo wybudowanego hotelu bierze ślub. Rankiem następnego dnia przed hotelem goście znajdują zwłoki ochroniarza, okrutnie okaleczone. Zaczyna się śledztwo, w którym wszystko jest dość mocno pogmatwane i skomplikowane.

Tropy prowadzą do zbrodni sprzed 25 lat, ale wszystkie akta z garnizonu zniknęły z wyjazdem Rosjan. Pojawiają się podpowiedzi – zdjęcia. Fotografie pełnią dość ważną rolę. Jedną z głównych postaci jest bowiem wojenny fotograf, Kuba Krall, przyjaciel pana młodego z dawnych lat, gdy razem dorastali w Bornem. Kuba, który walczy ze swoimi demonami (PTSD), zostaje wciągnięty w samo centrum śledztwa. Okazuje się, że pewną wiedzę na temat zamordowanego może mieć jego matka, a także jego dawny mentor, właściciel zakładu fotograficznego.

Wokół Kuby oraz Ingi, śledczej, pojawia się coraz więcej osób, które może coś łączyć ze zbrodnią – dawna garnizonowa lekarka, tajemniczy pełen charyzmy i emanujący władzą starzec malujący obrazy pod starymi willami, panna młoda, która chyba nie do końca jest szczęśliwa, zbuntowana studentka medycyny. A w tle mamy jeszcze czerwonego tygrysa, ‚braterstwo’ zawiązane w Afganistanie, smutną historię młodziutkiej Polki, która miała zostać pięknym słowikiem …

Bardzo sprawnie autorka podrzuca i rozrzuca ślady, poszlaki, wskazówki, które stopniowo łączą się i dają dość satysfakcjonujące rozwiązanie. Świetnie pokazana mentalność mieszkańców takiej zamkniętej społeczności, która wpływa na ich całe życie, nawet wtedy, gdy już długo żyją zupełnie inaczej. Główna intryga, rozwijająca się w krótkich dynamicznych rozdziałach, przeplatana fragmentami pamiętnika Katarzyny z 1988r. , powoduje, że od książki, trudno się wprost oderwać.

Osobnym bohaterem powieści jest samo miasto i okolice. Miałam kiedyś okazję być tam przez jeden dzień i zwiedzić różne miejsca, między innymi dawny Dom Oficera, który w czasach swojej świetności musiał być przepięknym budynkiem, czego ślady wciąż jeszcze było widać. Bardzo mi się więc podobało to, jak autorce udało się ukazać taką dziwną, tajemniczą i specyficzną aurę, jaką ma to miasteczko. Chwilami można się poczuć nieswojo, tak że kto wie, jakie zbrodnie kryją się w historii garnizonu …

Zdecydowanie i bardzo polecam wszystkim amatorom kryminałów, które zaskakują, mają niesztampowych bohaterów (galeria postaci jest imponująca i wymyka się choćby szablonowi „nadużywającego gliny po przejściach”) i stanowią naprawdę niegłupią rozrywkę.

Anne z Zielonych Szczytów i Zaczytani w Ani

Około miesiąca temu (choć wydaje się, jakby wieki!) miała miejsce premiera jednego z nowych przekładów „Ani z Zielonego Wzgórza”. I pewnie przeszłaby niezauważona, gdyby nie fakt, że tłumaczka, pani Anna Bańkowska i wydawnictwo Marginesy zdecydowali o … zmianie tytułu!

Oczywiście, przez internet przetoczyła się cała fala dyskusji (kłótni też) na ten temat, więc wszystkim już pewnie wiadomo, że to nie do końca „zmiana” tytułu, co przywrócenie tytułu oryginalnego, które odnosi się do nazwy własnej domu rodzeństwa Cuthbertów i nawiązuje do ścian szczytowych budynku.

Na początku nazwa ta i we mnie wzbudziła mieszane uczucia, ale z ogromnym zaciekawieniem czekałam na tę nową wersję znanej na pamięć historii 🙂 I wiecie co? Już po kilku stronach pierwszego rozdziału „Zielone Szczyty” brzmiały mi zupełnie naturalnie i tak, jakby tak od zawsze było.

To, co bardzo mi się podoba w nowym tłumaczeniu to uwspółcześnienie języka. Ale nie chodzi o słownictwo (i dawanie na siłę współczesnych określeń), a o mniejszą liczbę zawiłych konstrukcji zdaniowych , co sprawia, że czyta się bardzo płynnie i ‚potoczyście’, i nie sposób się od lektury oderwać. Myślę, że dzięki temu Anię pokocha kolejne pokolenie małych dziewczynek, bo dużo łatwiej będzie się im z nią utożsamiać.

Bardzo podoba mi się, że to wersja, która jest bardzo bliska oryginałowi. Z wielu dyskusji przy czytaniu grupowym innych książek Maud, wiem dobrze, jak dużo rzeczy było „zgubionych w tłumaczeniu”, a czasem nawet wypaczających intencje autorki. Teraz w pierwszym tomie cyklu o Ani mamy wreszcie wiele rzeczy takich, jakie powinny być – począwszy od roślinności z wyspy Księcia Edwarda po wyjaśnienie kilku, których w oryginale nie było (jak np. krople walerianowe w cieście 😉 )

Jedyne, co mnie jest ciężko wykorzenić (i to chyba już się nie da 😉 ), to imiona. Ja wiem, że obecnie nie tłumaczy się imion czy nazw geograficznych, jednak dla mnie, jeśli istnieje polska wersja to powinna być polska. Jedyny wyjątek – ja wiem, że pani Lynde w oryginale ma na imię Rachel, ale dla mnie na zawsze zostanie Małgorzatą 🙂

A sama historia, jak i we wcześniejszych wersjach, jest wspaniałą historią o zagubionym dziecku obdarzonym niezwykłą wyobraźnią, które w obcych ludziach znajduje dobrych i kochanych opiekunów, dzięki czemu może w pełni rozkwitnąć i wykorzystać swoje talenty i możliwości. I oczywiście działa to w dwie strony, bo dziewczęca i szczera osobowość Anne z „e” na końcu, zmienia nie tylko najbliższe jej osoby, ale i wpływa na życie całej wsi.

Chciałabym też zwrócić uwagę na to, że jeśli chodzi o samą książkę – widać, że wydana jest z ogromną miłością do Ani. Piękna oprawa, ładna okładka (na żywo te kolory bardzo pasują), sentymentalna obwoluta, wstążeczka, mapka Avonlea, noty biograficzne o L. M. Montgomery I A. Bańkowskiej. Taka prawdziwa dbałość o detale sprawia czytelnikowi dodatkową frajdę 🙂

Na koniec bardzo chciałabym Was zaprosić do wspólnego czytania Ani. W tym roku upływa 110 lat od pierwszego polskiego przekładu. Tłumaczenie Rozalii Bernsteinowej zna chyba przeważająca część miłośniczek i miłośników, to jej zawdzięczamy poznanie tej cudownej bohaterki. Tydzień rozpoczęło się grupowe czytanie, 3 razy w tygodniu pojawiają się audiobooki rozdziałów ( i ja mam tam swój wkład), są dyskusje, są porównania tłumaczeń, są wątki autobiograficzne, jest całe mnóstwo innych ciekawostek – kulinarnych, botanicznych, literackich, itp., itd. Zapraszam – kliknijcie w obrazek 🙂

Raj na ziemi – Mary Alice Monroe

Książka- zaskoczenie. Byłam pewna, że to romans, a okazało się, że to książka na temat odchodzenia, pogodzenia się ze śmiercią, znalezienia swojego miejsca, ładny i nie do końca sztampowy wątek matka-córka. No i sporo ciekawostek na temat … żółwi, przed każdym rozdziałem krótka notka o Caretta Caretta. Żółwie odgrywają bowiem pewną rolę w życiu bohaterek.

Główna bohaterka na prośbę matki przyjeżdża w rodzinne strony po 20 latach. Pewnie nie przyjechałaby i tym razem, gdyby nie to, że właśnie straciła pracę i została oszukana przez bliską osobę. Trudno jest odbudować jakiekolwiek więzi po tylu latach, ale w obliczu nieuleczalnej choroby matki, Cara decyduje się spędzić z nią całe lato w letnim domu na wyspie Palm.

Zdjęcie ze strony: https://palmscharleston.com/explore

Cara nie jest złą córką, ani Olivia nie jest złą matką – to nie ten trop. Obie wybrały trochę inne drogi życiowe, Cara nie rozumie na przykład tego, dlaczego matka całe życie do śmierci ojca, była podporządkowaną i posłuszną żoną; nie rozumie też pasji (nazywa ją obsesją) matki do tego, by prawie całe lato spędzać na opiece nad żółwiami.

O dziwo, to właśnie żółwie i lokalne koło miłośników żółwi stanie się czymś, co połączy obie kobiety. To i jeszcze opieka nad młodą sublokatorką Olivii – Toy, nastoletnią ciężarną dziewczyną, którą rodzice wyrzucili z domu.

Zdjęcie ze strony: https://www.exclusivepropertiesus.com/blog/activities/may-means-loggerheads-isle-palms

Ta książka, która mnie tak zaskoczyła, podobała mi się na tyle, że po dowiedzeniu się, że są kolejne części, zaryzykuję chętnie spotkanie z drugim tomem.